Rozmowa z Mariuszem Dobrzenieckim, właścicielem i prezesem firmy Pekum z Olsztyna, a zarazem szefem Okręgowej Izby Inżynierów Budownictwa (OIIB) na Warmii i Mazurach i członkiem Rady Krajowej Polskiej Izby Inżynierów Budownictwa (PIIB)
W czym specjalizuje się firma, którą pan prowadzi?
Mariusz Dobrzeniecki, prezes Pekum: W wykonawstwie oczyszczalni ścieków, stacji uzdatniania wody, sieci wodociągowych, gazowych, kanalizacji sanitarnych i deszczowych, melioracji wodnych, zbiorników wodnych oraz innych budowli hydrotechnicznych. Łączymy doświadczenia praktycznie wszystkich branż inżynierskich budownictwa, od zamysłu budowy po ostateczne jej funkcjonowanie. Pracujemy w środowisku urzędów i prawa, architektów, rynku pracy, rynku materiałów.
Z tej perspektywy wiele widać…
Jako inżyniera budownictwa, martwi mnie obecnie problem systemowy, czyli planowane zmiany w prawie budowlanym, które preferują estetykę architektury, szybkie budowanie kosztem bezpieczeństwa, pewności i trwałości użytkowania budowli.
Czy nowe prawo zachwieje równowagę pomiędzy tymi składowymi?
Tak, pomiędzy rolą architekta, którą jest „co” budować, a inżyniera, którą jest „jak” budować. Kompromis został już wypracowany przez lata i funkcjonuje dobrze. Nowe propozycje widzą tylko dwóch aktorów inwestycji: inwestora i architekta. Architekci chcą zdominować cały proces budowy. To może być dla inwestora atrakcyjne rozwiązanie tylko czy bezpieczne i tanie? Architekt nie jest inżynierem budownictwa. Nie oblicza i nie uzyskuje wykształcenia jak budować, nie nabywa praktyki stosowania rozwiązań technicznych, kosztów wykonania i bezpiecznego oraz dobrego funkcjonowania. To musi być ustalone wspólnie przez architekta i inżyniera już na etapie projektu.
Co budzi największe obawy inżynierów?
Kompletnym nieporozumieniem jest szczególnie jeden z pomysłów, który ma ogromne znaczenie dla bezpieczeństwa obiektów budowlanych, a zatem dla zdrowia i życia ludzi. W przyjętym przez rząd projekcie zaproponowano sztuczne rozdzielenie projektu budowlanego na trzy części: dwie pierwsze, tj. projekt zagospodarowania terenu i projekt architektoniczno-budowlany, miałyby być zatwierdzane w trakcie uzyskiwania pozwolenia na budowę, natomiast projekt techniczny, jako swego rodzaju projekt wykonawczy, ma być wymagany już na samo zakończenie inwestycji, podczas ubiegania się o zgodę na użytkowanie budynku. A podkreślam, że to projekt techniczny zawiera projekt konstrukcji budynku, który ma największy wpływ na bezpieczeństwo oraz projekty instalacji, które są kluczowe dla komfortu jego użytkowania. PIIB, mając na względzie interes publiczny, a także profesjonalne wykonywanie zawodu przez swoich członków, czyli w sumie około 160 tys. osób, z czego prawie 120 tys. pracujących w zawodzie, aktywnie opiniuje wszystkie przedstawiane jej projekty. Problemem jest jednak to, że one nie powstają we współpracy z nami, a są nam jedynie udostępniane do zaopiniowania w ramach tzw. konsultacji publicznych.
Czyli inżynierowie są spychani na margines…
Jest to rozwiązanie wbrew światowym trendom, czyli realizacji inwestycji w oparciu o jeden spójny projekt opracowany w technologii BIM (Building Information Modeling). W opinii inżynierów, forsowana zmiana posłuży jedynie przyspieszeniu uzyskania przez inwestora decyzji o pozwoleniu na budowę, ale będzie miała liczne negatywne konsekwencje. Po pierwsze, realizacja inwestycji bez odpowiedniego projektu technicznego będzie skrajnie niebezpieczna, a jedynym bezpiecznikiem dla uniknięcia takiej sytuacji ma być odmowa jej realizacji przez kierownika budowy. Nie trzeba się domyślać, jak wielka presja będzie wywierana na niego przez inwestora – bo czas, bo pieniądze. To nie poprawi sytuacji inżynierów, których odpowiedzialność w przypadku ewentualnej katastrofy jest zazwyczaj największa. Po drugie, nawet jeśli taki projekt powstanie, to wielce prawdopodobne jest, że rozwiązania techniczne będą wymuszały zmiany w projekcie architektoniczno-budowlanym, które według odrębnych przepisów trzeba będzie uznać za istotne, a więc wymagające zatwierdzenia. Będzie to oznaczać powrót do procedury uzyskania decyzji, tym razem tzw. zamiennego pozwolenia na budowę. W tym czasie budowa będzie wstrzymana i inwestor będzie tracił pieniądze. Po trzecie, brak koordynacji i konieczność rozwiązywania pod presją czasu problemów pojawiających się na etapie budowy mogą skutkować wyborami dalekimi od optymalnych i w efekcie droższymi. I w końcu, to wszystko spowoduje, że mimo, iż inwestor będzie miał szybciej w ręku decyzję o pozwoleniu na budowę, to jej zakończenie i możliwość czerpania zysków z inwestycji będą znacznie opóźnione. Ta sytuacja nie poprawi też relacji między architektami i inżynierami, którzy będą przekonywać inwestora, że zaistniała sytuacja nie jest ich winą – i obie strony będą miały rację. Na placach budów ta współpraca przebiega jeszcze na ogół bardzo sprawnie, ale już od pewnego czasu między samorządami jednej i drugiej grupy zawodowej iskrzy. Zdaniem inżynierów jest pewna grupa architektów, którzy uzurpują sobie prawo do tego, żeby dominować w budownictwie. Już teraz są nie tylko architektami, ale także urbanistami, a chcą jeszcze być wiodącymi projektantami, czy nawet – kosztem inwestorów – inicjatorami procesu budowlanego. Potencjalny inwestor musiałby zaczynać każdą inwestycję od spotkania z architektem, który miałby wyłączność na przeprowadzenie inwestora przez proceduralne meandry. Taki układ, w połączeniu ze wspomnianą degradacją projektu technicznego, sprowadzałby rolę inżynierów budownictwa do rzemieślników, podwykonawców. Na to nasz samorząd nie zamierza pozwolić.
Jak wynika z danych GUS, od stycznia do października tego roku oddano do użytku ponad 164 tys. mieszkań, czyli o 10,8 proc. więcej niż w tym samym okresie zeszłego roku. Jak długo potrwa boom w branży budowlanej?
To prawda, wskaźniki GUS dla budownictwa mieszkaniowego są rzeczywiście jeszcze bardzo dobre, ale są wynikiem koniunktury w budownictwie sprzed kilku miesięcy. Ta jednak w ostatnim czasie wyraźnie spowolniła. Wprawdzie jej wynik poniżej zera (-1,9 w listopadzie) w okresie jesienno-zimowym nie jest niczym nowym, gdyż od wielu lat obserwujemy taką tendencję, ale sumaryczny blisko 10-punktowy spadek od lipca do listopada może już budzić niepokój.
Jakie są czynniki, które mogą pogłębić obserwowane spowolnienie?
Chodzi np. o brak porozumienia co do waloryzacji kontraktów w sektorze zamówień publicznych w ramach umów długoterminowych, zakontraktowanych jeszcze w 2017 roku, głównie w drogownictwie z GDDKiA. Ich realizacja w dzisiejszej rzeczywistości rynkowej jest nieopłacalna. Dwa lata temu materiały były dostępne od ręki i można było negocjować ich cenę. Dzisiaj na materiały trzeba czekać dwa, cztery albo i sześć tygodni, a o negocjacji cen nie ma mowy. Do tego dochodzi wzrost cen paliw i energii elektrycznej oraz brak siły roboczej, który szacuje się na około 100 tys. pracowników. Brak rąk do pracy sprawia, że na polskich budowach jest coraz więcej pracowników ze wschodu, głównie Ukraińców i Białorusinów. W niczym nie ujmując tym pracownikom, należy zauważyć, że w Polsce mamy jednak nieco wyższe standardy pracy, a to oznacza dodatkowe koszty związane z ich przeszkoleniem, głównie z przepisów BHP. Nie bez znaczenia są też nowe regulacje, do których firmy muszą się dostosować, co oczywiście kosztuje. Przykładowo split payment czy podwyższenie płacy minimalnej.
Wspomniał pan, że system zamówień publicznych nie działa sprawnie…
Pomimo usilnych prób minister Jadwigi Emilewicz i nowelizacji prawa, to cena jest nadal najważniejszym i w praktyce jedynym kryterium wyboru oferty. A miało tak nie być. Niby zamawiający wprowadza dodatkowe kryteria i przydziela za nie punkty, ale na końcu i tak wszystko sprowadza się do ceny. Dobre wzorce można by podpatrzeć choćby za naszą zachodnią granicą – tam wybiera się najlepszą ofertę, a nie najtańszą. Dbając o interes społeczny, inżynierowie budownictwa są otwarci na współpracę z ministerstwem oraz wszystkimi bratnimi zawodami budowlanymi. Jako praktycy całego procesu inwestycyjnego wiemy jak to zrobić, aby przyjęte rozwiązania legislacyjne mogły realnie usprawnić cały proces inwestycyjny, czyli nie tylko przyspieszyć uzyskanie formalnej decyzji pozwolenia na budowę, ale skrócić cały czas realizacji. Co ważne, odbędzie się to przy jednoczesnym utrzymaniu, a nawet podniesieniu poziomu bezpieczeństwa. To bardzo ważne, nie tylko w kontekście sztandarowego programu rządu Mieszkanie Plus, który jak na razie nie przynosi oczekiwanych wyników, ale dla całego budownictwa, w tym także budowy dróg i autostrad.